sobota, 15 grudnia 2007

Leśnym szlakiem


Zaraz za osiedlowym płotem mamy las. Nie jest to jednak zwyczajny las, do którego przywykliśmy mieszkając w Polsce. Za sprawą bluszczy, które sięgają drzewom prawie do samych koron, porostów, mchów i innych obrastających i porastających roślin jest to las na swój sposób magiczny.


FOREST WALK (w wolnym tłumaczeniu leśny szlak) prowadzi nas ku starym kamiennym zabudowaniom. Zapewne w sezonie funkcjonuje tutaj kawiarnia i miejsce zapełnia się ludźmi. Teraz jest pusto i słychać tylko pochukiwania wiatru. Tuż nieopodal starych zabudowań z wieżą jest nowoczesny plac zabaw. Huśtawki, zjeżdżalnie, karuzele i wiele innych atrakcji.

Dalej, po przejściu kilkunastu metrów trafiamy na rozlewiska z głęboką wodą, o czym informuje nas stercząca nad brzegiem tabliczka. A wszystko to tuż nieopodal naszego miejsca zamieszkania, tuż za płotem.


Czym bliżej zatoki tym bardziej i częściej roślinność przeczesywana jest przez oceaniczne wiatry. Gałęzie drzew i krzewów wydają się być nienaturalnie wygięte, zupełnie jak postawione na żel. Dostosowane do częstych i mocnych podmuchów wiatru opierają się pozostałością sztormów, które z impetem docierają na ląd.


Okolica jest naprawdę piękna i już nie możemy doczekać się wiosny kiedy wszystko zacznie się zielenić i kiedy to dłuższe i cieplejsze dni pozwolą nam nacieszyć się pięknem irlandzkiej przyrody.

czwartek, 15 listopada 2007

Piękna cała Polska nasza

Dawno nie dodawany był żaden post na blogu. Czas wznowić blogowanie, po powrocie z Polski jest o czym pisać.
Polska jest po prostu piękna! W deszczu, chłodnym wietrze, spowita w ciemnościach, ale co tam - nasze to wszystko. To co rzuciło się w oczy od razu po powrocie to smutni ludzie. Być może aura sprzyjała takiemu mrukliwemu ponuractwu. Ciężko to stwierdzić. Wiem jednak na pewno, że Irlandczycy uśmiechają się znacznie częściej.
Przez pierwsze pięć dni spałem łącznie sześć godzin. Nie przez to, że nie mogłem, ale dlatego, że zupełnie nie chciałem. Sen zmorzył mnie na dobre dopiero kiedy poszedłem w odwiedziny...
Łatwo się przestawić na dzienny tryb życia. Można to zrobić z marszu. Zupełnie inaczej niż w przypadku pracy na noc. Jak pięknie wstać z samego rana, udać się do sklepu po gazetę, wypić poranną kawę.
Wiadomym jest, że po okresie siedmiu miesięcy musiało się w Polsce coś zmienić. Na pewno zmieniły się ceny, zarówno produktów spożywczych jak i mediów. Tu zlikwidowane przejście dla pieszych, tam wykończona ulica, kilka nowych budynków i inne kosmetyczne zmiany. Duch miejsca ciągle ten sam.
Po tak długm czasie najbardziej nie tęskni się wcale za przyjemnościami ale za zwykłym byciem, przebywaniem.
Jak bardzo potrzebny był ten powrót nie zdawaliśmy sobie sprawy. Przypomnieliśmy sobie na nowo po co wyjechaliśmy. Na nowo także zdefiniowaliśmy sytuację, w której obecnie się znajdujemy. W końcu zobaczyliśmy, że wszystko toczy się swoimi drogami i niektórymi rzeczami zupełnie nie powinniśmy się przejmować.

Dziękujemy wszystkim, którzy znaleźli czas na spotkanie z nami. Dzięki Wam za to, że jesteście.

niedziela, 30 września 2007

niedziela, 23 września 2007

Przegrzebki w Galway

Do Galway wybieraliśmy się już od dawna. Tym razem udało się. Pojechaliśmy trasą, którą wybrał dla nas googlemaps.


Sama droga okazała się więcej niż zadziwiająca. Do tej pory byliśmy przekonani, że ta którą dojeżdżamy do pracy jest wąska. W jakim byliśmy błędzie! Tym razem było nam dane jechać drogą dwukierunkową szerokości jednego samochodu, przy czym ta szerokość wynosiła ni mniej ni więcej tylko dokładnie tyle. Koła jechały po asfalcie, ale już na środku pasa przebijała się trawa. Takie atrakcje na drodze R440 przez góry Slieve Bloom Mountains. Potem już dziki zachód Irlandii.


Do Galway pojechaliśmy z wizytą do Ani i Pierra. Pięknie tam sobie żyją. Pierre ma niesamowitą pasję i związaną z nią pracę - owoce morza. Tłumaczył nam z ognikami w oczach jak wygląda hodowla ostryg. Pokazywał zdjęcia i coś więcej ale o tym w dalszej części posta.
Samo Galway i okolice po prostu piękne. Miasto wyjątkowo klimatyczne. Bardzo dużo młodych radosnych młodych ludzi, którzy szczelnie wypełniają ulice i uliczki w centrum miasta.


Oprowadzała nas Ania. Pierre zaś dołączył później i już razem udaliśmy się na spacer brzegiem morza. Cóż tu opisywać to po prostu trzeba to zobaczyć. Zdjęć zbyt wiele nie robiłem, bo wiem, że jeszcze tam wrócimy.


Największą niespodzianką Galway wcale nie okazało sie morze, klimatyczne centrum miasta, ani też młodzi i radośni ludzie no bo tym słyszeliśmy już wcześniej. Największa niespodzianka spotkała nas ze strony Ani i Pierra. Prawie od razu jak przyjechaliśmy Ania pokazała nam w lodówce co będzie na obiad.



Przegrzebki, inaczej małże świętego Jakuba wśród owoców morza podobno są odpowiednikiem polędwicy wołowej wśród mięs. Kiedy zobaczyła je Marlena nie była zbyt szczęśliwa. Do ostatniej chwili czyli momentu konsumpcji nie kryła zdziwienia - jak można coś takiego wziąć do ust.


W środku przegrzebki znajduje się białe mięso i inne flaczki. My jedliśmy to białe mięsko. Przed spróbowaniem poprosiłem Anię o porównanie smaku przegrzebki do mięsnych znanych mi smaków. Dowiedziałem się, że nie można tego porównać. Nie uwierzyłem, no bo jak to się nie da!
Spróbowałem i już wiedziałem dlaczego. Mięso wyjątkowo aksamitne, delikatne bardzo zwarte. W smaku lekko słodkie, delikatnie pachnie morzem. Wyjątkowo przeżycie smakowe. Wcześniej dane mi było jeść mrożone krewetki. A fu!
Największą dla mnie samego atrakcją była reakcja Marleny. Jak się później dowiedziałem miała zamiar spróbować i wypluć. Ku mojemu zdziwieniu przegryzła i powiedziała, że dobre.
W ten oto sposób małże św. Jakuba przegrzebały nasze prywatne kulinarne mity i wprowadziły nowy niezapomniany smak do naszego życia. Aniu, Pierre dziękujemy Wam za wszystko!


wtorek, 18 września 2007

W poszukiwaniu ducha

Mieliśmy jechać do Brey na plażę troszkę sobie odpocząć. Oczywiście nie trafiliśmy. Na autostradzie powiedziałem w lewo, Marlena pojechała prosto. Potem powiedziałem prosto ona skręciła. Dalej zwróciłem uwagę na drogowskazy z narysowanym zamkiem i w ten sposób znaleźliśmy się w Balbriggan.


W Brey już byliśmy dlatego cieszyłem się, że w końcu coś nowego. Krętą drogą dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowaliśmy samochód i już kilka kroków od parkingu w oddali widać zielone morze trawy, w oddali pałac a za nim Morze Irlandzkie a jeszcze dalej góry.

Jedynie wstęp do zamku (pałacu) jest płatny reszta przyjemności zupełnie za darmo. Wypoczynek gwarantowany. Piękne ogrody ze skrupulatnie opisanymi roślinami. Całe mnóstwo przeróżnych gatunków roślin. Mniej lub bardziej egzotycznych. Największy zachwyt Marleny nie wywołały jednak róże, hortensje, olbrzymie osty czy inne niezwykłości. Kiedy weszliśmy do ogrodu roślin uprawnych krzyknęła - Misiu zobacz prawdziwa botwinka! Taka jak w Polsce.



Tak jak w Powerscourt ciężko było nam odnaleźć irlandzkiego ducha tak w Balbriggan nawiązaliśmy kontakt. Pan, który nas oprowadzał opowiedział całą zawiłą historię pałacu. Między innymi o jego pierwszym właścicielu wielkim samotniku, który zasłaniał okna ciężkimi kotarami. Także o wuju puryście, który kazał zakrywać bezwstydnie obnażone nogi... od krzeseł. Podłużne lustra przy samej podłodze, które służyły do poprawnego ułożenia falban sukni u dam, cała masa pamiątek z dalekich podróży a także stare fotografie - znaki tamtych czasów. W piwnicy kuchnia ze starymi miedzianymi rondlami, garnczkami i całym oprzyrządowaniem. Także mini rzeźnia, bo przecież podawane mięsiwo musiało być pierwszej świeżości.


Na sam koniec pałacowej wycieczki niesamowita biblioteczka. Książki w skórzanych obwolutach ze złotymi, wygrawerowanymi literami. Pierwsze wydania Vouge i wiele egzemplarzy National Geographic. Brittanica, Biblia i wiele innych białych kruków. I jeszcze te dwoje drzwi zakamuflowanych w specjalnie spreparowanych grzbietach książek!
Niestety zakaz robienia zdjęć we wnętrzach, stąd też brak dokumentacji fotograficznej.


poniedziałek, 10 września 2007

Ze zdziwieniem czytam własne posty...

Często robię to po dłuższym odstępie czasu. Siadam przed komputerem zaraz po przyjściu z pracy. Jestem zmęczony. Czytam i dziwię się co ja powypisywałem! To jeszcze jeden dowód na to, że wszystko się nieustannie zmienia...

sobota, 1 września 2007

Kartofle i ziemniaki, czyli polscy politycy w irlandzkiej opowieści

Pewnej nader pracowitej nocy mój irlandzki kolega zapytał mnie: czy to prawda, że twój prezydent nie toleruje gejów i lesbijek? Wytrącony ze stanu półsnu odpowiedziałem, że toleruje. Po czym chwilę się zastanowiłem, podszedłem do swoich maszyn. Po czym wróciłem do niego i mówię - on po prostu uważa, że to jest choroba. Stało się coś dziwnego bo zacząłem tłumaczyć prezydenta Polski, jak gdyby chodziło tu o moje poglądy i o mnie samego.
Czyli nie toleruje? ponowił pytanie kolega. Tu nastąpiła pauza po czym pod wpływem zdrowego rozsądku przyznałem mu rację. Irlandczyk zaczął się śmiać.



Czy to prawda, że oni są bliźniakami, wasz prezydent i premier? Tak to prawda. Uśmiechnął się. A wasz prezydent nie ma żony? Nie, nie nasz prezydent ma żonę. To premier, czyli jego brat bliźniak nie ma, mieszka z matką i do tego wszystkiego nie ma konta bankowego. Otworzył aż usta ze zdziwienia i poprosił potwierdzenie tej ostatniej informacji. Po czym powiedział, że chyba sobie żartuje. Na chwile wróciliśmy do pracy. Czyżby mi nie uwierzył? A to dlaczego?
Na koniec zapytał się mnie dlaczego ludzie go wybrali? Odpowiedziałem rozbrajająco szczerze, że nie wiem. Sam przecież na niego nie głosowałem.

Następne dni pełne były refleksji. Jak bardzo muszę tęsknić za Polską skoro tłumaczę się z Kaczyńskiego. Na chłopski rozum to oni są przecież nietolerancyjni wobec gejów, lesbijek i wszystkich, którzy myślą inaczej, łącznie z przeciwnikami o odmiennych poglądach politycznych.
Krew się we mnie gotuje kiedy słyszę, że sytuacja najlepsza po 89, że najlepszy rząd po 89 i cała ta IV Rzeczpospolita. Czuję się fatalnie kiedy widzę nienawiść Giertycha i bezmyślność Leppera.

Kiedy prezydent Kaczyński był w Irlandii wypowiedział się o gejach, za sprawą których może wyginąć świat (do tego w momencie kiedy parlament irlandzki dyskutował nad ustawą zrównująca związki hetero i homoseksualne). Mówił kiedyś także o Polakach wyjeżdżających do Wielkiej Brytanii, którzy są "z natury nieudacznikami".
No i po co Kaczyńskich bronić przed irlandzką krytyką. Przecież oni to nie Polska a obrona głupoty to już dawno nie patriotyzm.

Kolejnym razem kiedy rozmowa zeszła na tematy polityczne nie mogłem sobie poradzić i nie chodzi tylko o zbyt ubogie słownictwo w tym zakresie. Bo jak wytłumaczyć Irlandczykowi, ze Platforma i PiS maja podobny program a występują w opozycji. Jak wytłumaczyć, że PiS tworzy to co sam kiedyś zwalczał. Jak w końcu wytłumaczyć, że tak naprawdę polska prawica ma poglądy lewicowe? Uwierzcie mi próbowałem i jest to po prostu niemożliwe.

Z pomocą przyszła metafora. Powiedziałem mu po prostu, że Polska jest jak piękna kobieta, która ma fatalnego, regularnie się nad nią znęcającego męża. Już się nie śmiał pokiwał tylko głową i poszedł do domu.


Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala
Czy ten , co mówić o tym nie pozwala?


/Cyprian Kamil Norwid/

wtorek, 28 sierpnia 2007

Powerscourt - ogrody FUNtastyczne



Powerscourt to olbrzymia rezydencja (Powerscourt House), piękne ogrody (Powerscourt Garden) no i wodospad (Powerscourt Waterfall). Powerscourt to także świetnie prosperujący interes.


Przy wjeździe można zadecydować i kupić bilet wstępu do ogrodów (jednocześnie można zwiedzić dom) lub także na teren gdzie znajduje się największy w Irlandii wodospad (ok. 4km od ogrodów). Naprzeciwko rezydencji znajduje się olbrzymie pole golfowe. Znając tutejsze zwyczaje nie można, ot tak zagrać na tym polu. Na początku trzeba sowicie zapłacić za członkostwo. Kiedy my zwiedzaliśmy teren ktoś sobie przyleciał helikopterem na partyjkę golfa.


Ogrody piękne, kiedy przyjrzymy się bliżej ładne i jeszcze bliżej wydadzą się kiczowate. Zarówno rezydencja jak i teren wokół wyprany został z ducha. Zapewne przez rozliczne zabiegi marketingowe. Wszystko jest perfekcyjnie przemyślane w taki oto sposób, żeby tłumom turystów łatwo było spacerować. Wychuchane, przystrzyżone idealnie trawniki, wytyczone ścieżki turystyczne. Do tego przed rezydencją można się napić kawy, czy herbaty. Bo liczy się fun, czyli dobra zabawa.


Można tutaj kupić kwiaty do własnego ogrodu, pocztówkę z widoczkiem rezydencji Powerscourt, ale także książki i pamiątki z Irlandii i w końcu ubrania. Wszystko świetnie prosperuje bo ludzi w sklepach jest równie wiele co w ogrodach.


Trudno powiedzieć, że przemyślna całość nie robi wrażenia. Japońskie ogrody z kładkami, sterylne i symetryczne ogrody włoskie, ogród różany, grusze i jabłonie, które kształtowane są na ścianach jak winorośl to musi się podobać.



Oczywiście fun nie może być zarzutem, jest raczej kolejną formą "łatwo i przyjemnie". Ja jednak poszukuje innej Irlandii tej starej zmurszałej, pokrytych mchem kamieni i śladów odległych irlandzkich czasów.




środa, 22 sierpnia 2007

Polowanie na owce

Żadnych zdjęć owiec do tej pory. Jesteśmy w Irlandii już prawie 5 miesięcy i nie mamy ich uwiecznionych na żadnej fotografii! Wszystkie gdzieś daleko za płotami, ogrodzeniami poza zasięgiem obiektywu. Do czasu!


Jadąc samochodem po górach Wicklow natknęliśmy się na stado owiec które bezczelnie wyszły na sam środek drogi. Piękna to sceneria, kiedy droga ciągnie się jak nitka pośród dzikich traw i wrzosów.


Zapowiedzią, że na drodze mogą znajdować się owce była jedna z nich, która niestety została potrącona przez samochód i leżała martwa na drodze. Wyjątkowo wąsko i bez pobocza. Zatrzymać można się tylko przy okazji jakiejś rozjeżdżonej zatoczki. Decyzja zapadła. Stawaj tutaj! Krzyknąłem do Marleny. Chwyciłem za aparat i pognałem w dzikie trawy na polowanie.


Owieczki to niezwykle płochliwe stworzenia. Oglądają się za siebie i uciekają przed zdjęciem. Najczęściej wzdłuż asfaltowej drogi. Jak już uda im się wymknąć to ciężko potem powrócić na pola, znaleźć miejsce, w którym przerwane było ogrodzenie.


Samochody zatrzymują się przed nimi trąbią i one uciekają, ale wzdłuż drogi. Niektórzy potrafią jeździć bardzo szybko - stąd zapewne ta potrącona owca. My jechaliśmy spokojnie podziwiając widoki. Polowanie udało się, wkrótce jednak trzeba będzie jeszcze powrócić po nowe trofea.

wtorek, 21 sierpnia 2007

Samochody mają dusze

To, że samochody mają duszę słyszałem wielokrotnie. Charakterystyczną cechą duszy jest to, że nie można jej dotknąć, zobaczyć, istnieje ona gdzieś poza i sprawia, że martwe przedmioty ożywają.


Tak było w przypadku zlotu starych samochodów w Powerscourt. Za mało czasu, żeby dokładnie się przyjrzeć każdemu modelowi, żeby docenić jego indywidualność i wyjątkowość. Duża ilość samochodów nie wywołała wrażenia przesytu. Przeciwnie z każdym kolejnym egzemplarzem byliśmy coraz bardziej zafascynowani.

Osobny akapit należy się samym kolekcjonerom. Dumni stali obok swoich wypieszczonych cacuszek. Czasem z innymi przyjaciółmi kolekcjonerami rozkładali za samochodem stolik pili wino, rozmawiali. Widać było, że pasja do starych samochodów połączyła ich na dobre. W znakomitej większości kolekcjonerzy to osoby starsze, które w swojej młodości pewnie jeździły takimi właśnie samochodami. Także ten samochód jest portalem, który pozwala im wróci do tamtych lat.


Zdjęcia na pewno nie oddadzą tego co dane nam było przeżyć, bo przecież jak na zdjęciach uchwycić mechaniczną duszę.


sobota, 11 sierpnia 2007

Nabytek

Stało się, zmuszeni sytuacją (brak jakiegokolwiek transportu do pracy) zmuszeni byliśmy kupić samochód. Okazało się być to o wiele trudniejsze niż myśleliśmy. Ale udało się.

Nasz nabytek to Nissan Primera 1.6 z roku 2000. W Polsce po czterech miesiącach pracy na pewno nie moglibyśmy sobie pozwolić na taki zakup. Jeszcze niecałe pięć miesięcy temu musieliśmy prosić rodziców o pieniądze na bilet do kina...
Poszukiwanie samochodu trwało cały miesiąc. Wcześniej słyszeliśmy, że w Irlandii można kupić bardzo dobry samochód za bardzo małe pieniądze. Okazało się być to kolejnym mitem.
Samochód można kupić od prywatnego właściciela, także w komisach no i na aukcjach.
Od prywatnych właścicieli - najlepiej szukać na ulicy samochodów z wywieszką "for sale" po prostu na ulicach, można również kupić gazetę "Buy and Sell" (irlandzki odpowiednik naszego "Anonse") lub wejść na stronę www.carzone.ie, dzwonić trzeba z samego rana, najlepsze oferty przepadają na pniu. Trzeba jednak mieć jakiś środek transportu, żeby zobaczyć co chce się kupić.
Samochód z komisu - komis daje gwarancję na zakupiony samochód , jednak samochód często jest dużo droższy. Gwarancja nie oznacza, że samochody są w świetnym stanie technicznym (plus takiego zakupu - samochód można zwrócić i odzyskać pieniądze). Z własnego doświadczenia wiem, że niezwykle ciężko jest znaleźć coś ciekawego. Samochody w najlepszym stanie wizualnym i technicznym są w komisach przy salonach samochodowych są jednak też dużo droższe (o 1000, 2000 euro).
Samochód z aukcji - udać się trzeba do miejsca podobnego do komisu, można obejrzeć licytowane samochody, dowiedzieć się kiedy jest dzień licytacji, przyjść, wygrać licytację. Nie znam nikogo kto kupiłby samochód w ten sposób stąd też nie wiem zbyt wiele na ten temat.

My kupiliśmy samochód od prywatnego właściciela i to Polaka! Oczywiście nie wiedzieliśmy tego na samym początku. Podczas drogi do pracy zobaczyliśmy samochód z wywieszką "for sale". Spodobał nam się, jednak szukaliśmy czegoś do 200o euro, więc nie braliśmy pod uwagę takiej Primery. Do czasu oczywiście. Po kolejnych tygodniach poszukiwań, w których pomagał nam Marcin. Kolejnych wizytach w komisach, studiowaniu lokalnych gazet, "Buy and Sell'a", internetowych ogłoszeń na carzone.ie podjeliśmy decyzję, że oto nadeszła pora na poważniejszą inwestycję. Większe auto to większe bezpieczeństwo, większa wygoda, lecz również większe opłaty.
W Irlandii do szyby trzeba mieć przyczepione trzy krążki . NCT (National Car Testing) -czyli przegląd techniczny samochodu, ubezpieczenie (to największy wydatek) i podatek za drogi. Posiadanie samochodu to dosyć duży wydatek, na dłuższą metę chyba jednak niezbędny zarówno podczas poszukiwania lepszej pracy jak i zwykłego zwiedzania.

Nasza Primera jest bardzo miękka, przyjemna w prowadzeniu. Delikatna, kiedy potrzeba posiada jednak odpowiedni zapas mocy. W środku nieco plastykowa, jednak do takiej japońskiej estetyki szybko można się przyzwyczaić. No i jak na silnik 1.6 i takie gabaryty w miarę ekonomiczna. Ze szczegółową oceną przyjdzie nam jednak jeszcze poczekać.


PS. Bo koń ciągnie wóz, a nie pcha

/Ferrari/

środa, 1 sierpnia 2007

Późne popołudnie prawie jak wczesny poranek


Wstajemy około 16.oo. O tej godzinie zaczyna się dla nas dzień. Czasami Marlena wstaje wcześniej żeby ugotować obiad, wtedy musi spać popołudniu, żeby odzyskać stracone godziny. W ten sposób cały nasz dobowy cykl został przewrócony do góry nogami.

Praca na nocki jest niezgodna z naturą człowieka. Każdy kto chce pracować w nocy zapewne nigdy tego nie próbował. Najgorszy jest pierwszy miesiąc i nieustanna walka z klejącymi się powiekami. Moje najgorsze doświadczenie pracy w nocy to takie, kiedy pracuję, wykonuję jakąś czynność, nagle opadają powieki i wpadam się w jakąś straszliwą głębię. Ciężko jest z powrotem wynurzyć się na powierzchnię. Nie po raz pierwszy zdarzyło mi się spać na stojąco, ale na pewno po raz pierwszy spałem wykonując czynność (naklejanie padów ściernych na metalowe elementy). Zwykle o godzinie trzeciej w nocy przychodzi ten największy kryzys. Huk maszyn, ciągle powtarzana ta sama czynność wprowadza w senny trans. Trwa on zwykle do ostatniej przerwy (4.3o). I niebyłoby w tym nic strasznego gdyby nie fakt, że wraz z wyjściem z pracy (7.00) senność mija. Po przyjściu do domu, myję się kładę do łóżka i czekam na sen a otwarte na oścież oczy wcale nie chcą się zamknąć. Czasami zasypiam dopiero po dwóch godzinach! 16-ta wstajemy. Oczy sklejone. Ciągłe ziewanie. Obiad na śniadanie.
Po czterech miesiącach pracy stwierdzam , że jednak można się trochę przyzwyczaić. Trzeba tylko pamiętać o tym żeby w dzień się przespać no i jeszcze o odpoczynku aktywnym. Nie będę ukrywał, że przed kryzysem całkowitym ratują nas popołudniowe spacery wzdłuż kanału. W tej niesamowitej gonitwie, wyścigu do szczęścia zapomina się o chwilach, które są blisko...

>>> posłuchaj "Chwile" <<<

PS. Szczęście jest jak motyl, który ucieka gdy go ścigasz, lecz gdy usiądziesz spokojnie może do ciebie przyleci.

Nathaniel Nawthorne


wtorek, 31 lipca 2007

Polskie kobiety okiem Irlandczyka

W tym miejscu zacytuje tylko młodego Irlandczyka. Cytat ten pozostawiam bez komentarza.

Polskie kobiety w sposobie myślenia są 20 lat za Irlandkami. Jeżeli powiesz polskiej kobiecie, że jest gruba zaraz pobiegnie do łazienki, będzie płakać i użalać się nad sobą. Kiedy powiesz to samo Irlandce, ona powie ci spieprzaj.

czwartek, 19 lipca 2007

Aktywny odpoczynek



O spędzaniu wolnego czasu


Coż można robic w Irlandii czasie wolnym od pracy? Jest kilka sposobow na jego spędzenie. Młody Irlandczyk, z którym pracuję zapytany o spędzanie wolnego czasu odpowiedział - sport i kobiety. Za sportem nie przepadam, kobiety i owszem. Jednakże eurpejski, monogamiczny model zwiazku nie pozwala mi na bliższe poznanie Irlandek. Trzeba wiec było szukac innego sposobu na czas wolny od pracy. Dopiero tutaj zrozumialem dlaczego internet to okno na świat i dopiero tutaj doświadczylem jak dobrze przez to okno jest popatrzec na Polskę. Codziennie Fakty na stronach tvn24, odwiedzam także strony dziennik.pl, gazeta.pl i inne informacyjne serwisy, czesto, gesto oglądam także Szkło kontaktowe. Slucham Salonu Prasowego i Politycznego Trojki i reportaży Programu Pierwszego Polskiego Radia. Jednak tutaj na miejscu także można wyczytac coś w gazetach o naszym egzotycznym kraju. O Polsce całkiem niedawno zrobiło sie głośno. W jednym z brukowcow arytkuł o gejostwie Teletubisia, w Irish Timesie artykul (na pierwszej stronie) o polskich bojach w Unii w sprawie systemu głosowania i w brytyjskim Guardianie wzmianka o polskiej polityce zagranicznej ze zdjeciem okladki naszgo Wprost (gdzie Kaczyńscy ssą piersi matki Niemki). Z tej perspektywy nabiera się dystansu do najważniejszych zmian po 89 i całej IV Rzeczpospolitej. Nie nazwałbym tego stanu spokojem (śledząc polską politykę ciężko go zachowac) ale nazwę to brakiem wykazywania nadmiernej pobudliwości. Cóż jeszcze można robic w czasie wolnym? Oczywiście zwiedzac, chodzic fotografowac, pisac etc.
Irlandczycy jak powszechnie wiadomo mają stosunkowo dużo pieniędzy, które mogą wydawac, wydawac, wydawac. Wynaleźli oni jeszcze inny sposób spędzania wolnego czasu - zakupy! Dopiero tutaj dostrzeglem na czym polega niebezpieczeństwo społeczeństwa konsumpcyjnego. Szał zakupów rozpoczyna się już w czwartek, wtedy dłuzej czynne są sklepy. Na dobre jednak gorączka ogarnia ludzi w weekend. Obok dużych centrów handlowych, jak to w Dublinie (zdjecie) istnieją całe miastaeczka zakupowe np. Blanchardstown (http://www.blanchardstowncentre.ie/) i tam tez bylismy.
Jak ja strasznie nie lubię zakupów zdałem sobie sprawę dopiero tutaj. W Blanchardstown sklepów całe mnóstwo, jeden koło drugiego - do wyboru do koloru. Ludzie tłoczą się, prawie każdy z zakupami w rękach. Przyznam szczerze, że nie zauważyłem towarów, które szczególnie by mnie zachwyciły. Co więcej w niektórych sklepach asortyment ubogi. Pod względem jakości niektóre produkty oszukane, jak na przykład rowery marki Reebok (płaci się głównie za naklejkę, nie za osprzęt). W całym tym zgiełku i zakupowym tłumie ciężko się odnaleźc, często ciężko też odnaleźc własne myśli. Krążąc po sklepach znalazłem jeden tylko jeden którego w Polsce szukac na próżno - to sklep z akcesoriami do golfa.
Krótka wzmianka należy się także tutejszy księgarniom. Nie występują one tak często jak sklepy z odzieżą, ale dobrze że są. Asortyment na półkach zwykle to niekompletny wybór. Jest jednak trochę książek, które trzeba będzie kupic. Szczególnie okazale prezentuja się albumy malarstwa (zapewne dzięki nowym technikom druku). Olbrzymim plusem tutejszych księgarń jest fakt że zamówic można praktycznie wszystko i towar sprowadzają naprawdę szybko.




PS. Dążenie do coraz lepszych i bardziej zadowalających warunków życia i coraz większej zamożności jest samo w sobie uzasadnione; trudno jednak nie podkreślić związanych z tym etapem rozwoju nowych obowiązków i niebezpieczeństw. W sposobie powstawania i określania nowych potrzeb zawsze się wyraża mniej lub bardziej słuszna koncepcja człowieka i jego prawdziwego dobra. Poprzez decyzje dotyczące produkcji i konsumpcji ujawnia się określona kultura jako ogólna koncepcja życia. To właśnie tutaj powstaje zjawisko konsumizmu. Określając nowe potrzeby i nowe sposoby ich zaspokajania, koniecznie należy się kierować integralną wizją człowieka, która ogarnia wszystkie wymiary jego istnienia i która wymiary materialne i instynktowne podporządkowuje wewnętrznym i duchowym. Natomiast odwoływanie się bezpośrednio do jego instynktów i ignorowanie na różne sposoby jego wolnej i świadomej natury osobowej może prowadzić do wytworzenia nawyków konsumpcyjnych i stylów życia obiektywnie niegodziwych lub szkodliwych dla fizycznego i duchowego zdrowia. W samym systemie gospodarczym nie ma kryteriów pozwalających na poprawne odróżnienie nowych i doskonalszych form zaspokajania ludzkich potrzeb od potrzeb sztucznie stwarzanych, przeszkadzających kształtowaniu się dojrzałej osobowości.

/Jan Paweł II encyklika "Centesimus Annus"/

poniedziałek, 16 lipca 2007

Tempus Fugit

O prędkości irlandzkiego czasu

Jesteśmy w Irlandii już prawie 4 miesiące i nie wiadomo kiedy ten czas zleciał. Na samym początku, czyli przed znalezieniem pracy wszystko działo się powolutku, a każdy dzień obfitował w różnego rodzaju nowe odkrycia. Zachwyt, zachyśniecie się innością wyspy. Później wszystko zaczęło dziać się coraz szybciej i szybciej. Kiedy tu przyjechaliśmy młode łabędzie były jeszcze w skorupkach. Wkrótce potem (okres wysiadywania jaj to 35 do 40 dni) wykluły się szare maleństwa. Jak szybko mija tu czas uzmysławiamy sobie patrząc właśnie na te "brzydkie kaczątka".
Teraz praca w fabryce, w której jesteśmy jak roboty, po powrocie do domu stajemy się wegetującymi roślinami. I tak w kółko od 23.oo do 7.oo praca, potem od 9.oo do 15.oo (czasem dłużej) sen, jakiś obiad, kilka telefonów do rodziny i o 22.oo wychodzimy z domu do pracy. Krótko rzecz ujmując poddaliśmy się rutynie. Teraz trzeba będzie sie jakoś z tego wydostać.




PS. Między człowiekiem i czasem istnieje nieroztrzygalny konflikt, który zawsze kończy się klęską człowieka - czas człowieka unicestwia.
/Ryszard Kapuściński ''Heban''/