wtorek, 28 sierpnia 2007

Powerscourt - ogrody FUNtastyczne



Powerscourt to olbrzymia rezydencja (Powerscourt House), piękne ogrody (Powerscourt Garden) no i wodospad (Powerscourt Waterfall). Powerscourt to także świetnie prosperujący interes.


Przy wjeździe można zadecydować i kupić bilet wstępu do ogrodów (jednocześnie można zwiedzić dom) lub także na teren gdzie znajduje się największy w Irlandii wodospad (ok. 4km od ogrodów). Naprzeciwko rezydencji znajduje się olbrzymie pole golfowe. Znając tutejsze zwyczaje nie można, ot tak zagrać na tym polu. Na początku trzeba sowicie zapłacić za członkostwo. Kiedy my zwiedzaliśmy teren ktoś sobie przyleciał helikopterem na partyjkę golfa.


Ogrody piękne, kiedy przyjrzymy się bliżej ładne i jeszcze bliżej wydadzą się kiczowate. Zarówno rezydencja jak i teren wokół wyprany został z ducha. Zapewne przez rozliczne zabiegi marketingowe. Wszystko jest perfekcyjnie przemyślane w taki oto sposób, żeby tłumom turystów łatwo było spacerować. Wychuchane, przystrzyżone idealnie trawniki, wytyczone ścieżki turystyczne. Do tego przed rezydencją można się napić kawy, czy herbaty. Bo liczy się fun, czyli dobra zabawa.


Można tutaj kupić kwiaty do własnego ogrodu, pocztówkę z widoczkiem rezydencji Powerscourt, ale także książki i pamiątki z Irlandii i w końcu ubrania. Wszystko świetnie prosperuje bo ludzi w sklepach jest równie wiele co w ogrodach.


Trudno powiedzieć, że przemyślna całość nie robi wrażenia. Japońskie ogrody z kładkami, sterylne i symetryczne ogrody włoskie, ogród różany, grusze i jabłonie, które kształtowane są na ścianach jak winorośl to musi się podobać.



Oczywiście fun nie może być zarzutem, jest raczej kolejną formą "łatwo i przyjemnie". Ja jednak poszukuje innej Irlandii tej starej zmurszałej, pokrytych mchem kamieni i śladów odległych irlandzkich czasów.




środa, 22 sierpnia 2007

Polowanie na owce

Żadnych zdjęć owiec do tej pory. Jesteśmy w Irlandii już prawie 5 miesięcy i nie mamy ich uwiecznionych na żadnej fotografii! Wszystkie gdzieś daleko za płotami, ogrodzeniami poza zasięgiem obiektywu. Do czasu!


Jadąc samochodem po górach Wicklow natknęliśmy się na stado owiec które bezczelnie wyszły na sam środek drogi. Piękna to sceneria, kiedy droga ciągnie się jak nitka pośród dzikich traw i wrzosów.


Zapowiedzią, że na drodze mogą znajdować się owce była jedna z nich, która niestety została potrącona przez samochód i leżała martwa na drodze. Wyjątkowo wąsko i bez pobocza. Zatrzymać można się tylko przy okazji jakiejś rozjeżdżonej zatoczki. Decyzja zapadła. Stawaj tutaj! Krzyknąłem do Marleny. Chwyciłem za aparat i pognałem w dzikie trawy na polowanie.


Owieczki to niezwykle płochliwe stworzenia. Oglądają się za siebie i uciekają przed zdjęciem. Najczęściej wzdłuż asfaltowej drogi. Jak już uda im się wymknąć to ciężko potem powrócić na pola, znaleźć miejsce, w którym przerwane było ogrodzenie.


Samochody zatrzymują się przed nimi trąbią i one uciekają, ale wzdłuż drogi. Niektórzy potrafią jeździć bardzo szybko - stąd zapewne ta potrącona owca. My jechaliśmy spokojnie podziwiając widoki. Polowanie udało się, wkrótce jednak trzeba będzie jeszcze powrócić po nowe trofea.

wtorek, 21 sierpnia 2007

Samochody mają dusze

To, że samochody mają duszę słyszałem wielokrotnie. Charakterystyczną cechą duszy jest to, że nie można jej dotknąć, zobaczyć, istnieje ona gdzieś poza i sprawia, że martwe przedmioty ożywają.


Tak było w przypadku zlotu starych samochodów w Powerscourt. Za mało czasu, żeby dokładnie się przyjrzeć każdemu modelowi, żeby docenić jego indywidualność i wyjątkowość. Duża ilość samochodów nie wywołała wrażenia przesytu. Przeciwnie z każdym kolejnym egzemplarzem byliśmy coraz bardziej zafascynowani.

Osobny akapit należy się samym kolekcjonerom. Dumni stali obok swoich wypieszczonych cacuszek. Czasem z innymi przyjaciółmi kolekcjonerami rozkładali za samochodem stolik pili wino, rozmawiali. Widać było, że pasja do starych samochodów połączyła ich na dobre. W znakomitej większości kolekcjonerzy to osoby starsze, które w swojej młodości pewnie jeździły takimi właśnie samochodami. Także ten samochód jest portalem, który pozwala im wróci do tamtych lat.


Zdjęcia na pewno nie oddadzą tego co dane nam było przeżyć, bo przecież jak na zdjęciach uchwycić mechaniczną duszę.


sobota, 11 sierpnia 2007

Nabytek

Stało się, zmuszeni sytuacją (brak jakiegokolwiek transportu do pracy) zmuszeni byliśmy kupić samochód. Okazało się być to o wiele trudniejsze niż myśleliśmy. Ale udało się.

Nasz nabytek to Nissan Primera 1.6 z roku 2000. W Polsce po czterech miesiącach pracy na pewno nie moglibyśmy sobie pozwolić na taki zakup. Jeszcze niecałe pięć miesięcy temu musieliśmy prosić rodziców o pieniądze na bilet do kina...
Poszukiwanie samochodu trwało cały miesiąc. Wcześniej słyszeliśmy, że w Irlandii można kupić bardzo dobry samochód za bardzo małe pieniądze. Okazało się być to kolejnym mitem.
Samochód można kupić od prywatnego właściciela, także w komisach no i na aukcjach.
Od prywatnych właścicieli - najlepiej szukać na ulicy samochodów z wywieszką "for sale" po prostu na ulicach, można również kupić gazetę "Buy and Sell" (irlandzki odpowiednik naszego "Anonse") lub wejść na stronę www.carzone.ie, dzwonić trzeba z samego rana, najlepsze oferty przepadają na pniu. Trzeba jednak mieć jakiś środek transportu, żeby zobaczyć co chce się kupić.
Samochód z komisu - komis daje gwarancję na zakupiony samochód , jednak samochód często jest dużo droższy. Gwarancja nie oznacza, że samochody są w świetnym stanie technicznym (plus takiego zakupu - samochód można zwrócić i odzyskać pieniądze). Z własnego doświadczenia wiem, że niezwykle ciężko jest znaleźć coś ciekawego. Samochody w najlepszym stanie wizualnym i technicznym są w komisach przy salonach samochodowych są jednak też dużo droższe (o 1000, 2000 euro).
Samochód z aukcji - udać się trzeba do miejsca podobnego do komisu, można obejrzeć licytowane samochody, dowiedzieć się kiedy jest dzień licytacji, przyjść, wygrać licytację. Nie znam nikogo kto kupiłby samochód w ten sposób stąd też nie wiem zbyt wiele na ten temat.

My kupiliśmy samochód od prywatnego właściciela i to Polaka! Oczywiście nie wiedzieliśmy tego na samym początku. Podczas drogi do pracy zobaczyliśmy samochód z wywieszką "for sale". Spodobał nam się, jednak szukaliśmy czegoś do 200o euro, więc nie braliśmy pod uwagę takiej Primery. Do czasu oczywiście. Po kolejnych tygodniach poszukiwań, w których pomagał nam Marcin. Kolejnych wizytach w komisach, studiowaniu lokalnych gazet, "Buy and Sell'a", internetowych ogłoszeń na carzone.ie podjeliśmy decyzję, że oto nadeszła pora na poważniejszą inwestycję. Większe auto to większe bezpieczeństwo, większa wygoda, lecz również większe opłaty.
W Irlandii do szyby trzeba mieć przyczepione trzy krążki . NCT (National Car Testing) -czyli przegląd techniczny samochodu, ubezpieczenie (to największy wydatek) i podatek za drogi. Posiadanie samochodu to dosyć duży wydatek, na dłuższą metę chyba jednak niezbędny zarówno podczas poszukiwania lepszej pracy jak i zwykłego zwiedzania.

Nasza Primera jest bardzo miękka, przyjemna w prowadzeniu. Delikatna, kiedy potrzeba posiada jednak odpowiedni zapas mocy. W środku nieco plastykowa, jednak do takiej japońskiej estetyki szybko można się przyzwyczaić. No i jak na silnik 1.6 i takie gabaryty w miarę ekonomiczna. Ze szczegółową oceną przyjdzie nam jednak jeszcze poczekać.


PS. Bo koń ciągnie wóz, a nie pcha

/Ferrari/

środa, 1 sierpnia 2007

Późne popołudnie prawie jak wczesny poranek


Wstajemy około 16.oo. O tej godzinie zaczyna się dla nas dzień. Czasami Marlena wstaje wcześniej żeby ugotować obiad, wtedy musi spać popołudniu, żeby odzyskać stracone godziny. W ten sposób cały nasz dobowy cykl został przewrócony do góry nogami.

Praca na nocki jest niezgodna z naturą człowieka. Każdy kto chce pracować w nocy zapewne nigdy tego nie próbował. Najgorszy jest pierwszy miesiąc i nieustanna walka z klejącymi się powiekami. Moje najgorsze doświadczenie pracy w nocy to takie, kiedy pracuję, wykonuję jakąś czynność, nagle opadają powieki i wpadam się w jakąś straszliwą głębię. Ciężko jest z powrotem wynurzyć się na powierzchnię. Nie po raz pierwszy zdarzyło mi się spać na stojąco, ale na pewno po raz pierwszy spałem wykonując czynność (naklejanie padów ściernych na metalowe elementy). Zwykle o godzinie trzeciej w nocy przychodzi ten największy kryzys. Huk maszyn, ciągle powtarzana ta sama czynność wprowadza w senny trans. Trwa on zwykle do ostatniej przerwy (4.3o). I niebyłoby w tym nic strasznego gdyby nie fakt, że wraz z wyjściem z pracy (7.00) senność mija. Po przyjściu do domu, myję się kładę do łóżka i czekam na sen a otwarte na oścież oczy wcale nie chcą się zamknąć. Czasami zasypiam dopiero po dwóch godzinach! 16-ta wstajemy. Oczy sklejone. Ciągłe ziewanie. Obiad na śniadanie.
Po czterech miesiącach pracy stwierdzam , że jednak można się trochę przyzwyczaić. Trzeba tylko pamiętać o tym żeby w dzień się przespać no i jeszcze o odpoczynku aktywnym. Nie będę ukrywał, że przed kryzysem całkowitym ratują nas popołudniowe spacery wzdłuż kanału. W tej niesamowitej gonitwie, wyścigu do szczęścia zapomina się o chwilach, które są blisko...

>>> posłuchaj "Chwile" <<<

PS. Szczęście jest jak motyl, który ucieka gdy go ścigasz, lecz gdy usiądziesz spokojnie może do ciebie przyleci.

Nathaniel Nawthorne