sobota, 5 stycznia 2008

Podróż w czasie

Tuż nieopodal nas na wybrzeżu znajdują się ruiny starego zamku. Musieliśmy je w końcu zobaczyć. Wybraliśmy się tam w czwórkę. Pierre był naszym przewodnikiem, bardzo dobrze orientuje się w tutejszej okolicy. Choć sam zamek jest zagrodzony wdarliśmy się na jego teren.


Niesamowicie jest móc w ten sposób obcować z historią. Ktoś to przecież musiał wybudować, ktoś musiał w tym zamczysku spać, palić ogień w kominku. Teraz już tylko wiatr i łagodnie pochłaniająca wszystko przyroda.


Co chwilę ktoś z nas woła innych żeby podzielić się swoim odkryciem. Tutaj musiały być piwnice, tam główna komnata z olbrzymim kominkiem a jeszcze gdzie indziej schody. Teraz to wszystko pozostawione samo sobie.


Potem spacer kamienistym wybrzeżem, naszym kolejnym celem jest samotnie stojąca stara wieża. Orzeźwiający wiatr znad zatoki, zapach oceanu pod nogami całe mnóstwo muszli. Takie okoliczności przyrody sprzyjają zachwytowi nad Tym światem.
Po lewej stronie surowe surowe wybrzeże, ale już po prawej intensywnie zielone pastwiska. Idziemy dalej, nagle tuż spod naszych stóp zaczynają wyskakiwać dzikie króliki, całe mnóstwo. Zamieszkują w jamach wykopanych w ziemi. Są wyjątkowo płoche, wystarczy, że jeden się wystraszy, podskoczy i za chwilę wszystkie w zasięgu wzroku zaczynają uciekać.


Dotarliśmy w końcu do wieży. Zapewne była ona jakimś punktem obserwacyjnym. Jeszcze ostatnie westchnienie nad historią (ktoś przecież musiał pełnić wartę w tej wieży) i idziemy dalej. Na brzegu wyrzucone przez morze plastykowe kuwety z kutrów rybackich, szkielet jakiejś niewielkiej łódki i niestety pusty - keg* po Guinessie.
_______________________
*Keg to pojemnik aluminiowy napełniany w browarze piwem i podłączany w barach do kranu, ot nasza beczułka. Keg może też występować jako jednostka objętości.

Co słychać?

Od pisania też czasami potrzebny jest odpoczynek, ale ile można milczeć... Święta minęły w rodzinnej atmosferze. Chociaż tak daleko od domu myślami byliyśmy z naszym bliskimi. Iście polska wigilia z Anią i Pierrem z opłatkiem i świątecznymi potrawami. Na stole barszcz czerwony, zupa grzybowa, zamiast karpia łosoś (wyjątkowa ryba) z chrzanem po litewsku, na deser serniczek, makowiec z jabłkami. Najważniejsza jednak przy okazji świąt jest atmosfera, bo chociaż na stole byłyby najlepsze dania to same one nie spowodują, że poczujemy się lepiej (choć na pewno się do tego mogą przyczynić).


Wigilia po polsku, ale już pierwszy dzień świąt po irlandzku, a to za sprawą Ani. Łosoś wędzony z sodowym chlebem, indor z sosem żurawinowym, świąteczny pudding, ciasto mięsne (tylko z nazwy, bo na słodko i bez mięsa) to najważniejsze potrawy, którymi się raczyliśmy.
Było pięknie, było uroczyście, każde z nas się o to postarało by te święta był wyjątkowe.